Lata 89-94

„Słynny okrzyk na górze Teches
błędnie interpretują sentymentalni poeci
znaleźli po prostu morze to znaczy wyjście z lochu”
„Anabaza” Zbigniew Herbert


Jakkolwiek Andrzej Lussa wykazywał umiarkowany optymizm jeśli chodzi o zmiany jakie nastąpiły po '89 roku to jednak upadek PRL otwierał całe spektrum nowych możliwości rozwoju. Już po śmierci Andrzeja Lussa, pod koniec lat '90 zupełnie niespodziewanie na ulicy zaczepił mnie całkowicie nieznany osobnik, przytrzymał mnie za rękaw i niemal wyszeptał: „Pamiętam pańskiego ojca on był bardzo mądry – nigdy nie dał się nabrać na Okrągły Stół”. Do dziś nie wiem kim był mój tajemniczy rozmówca, samo spotkanie wspominam z rozbawieniem, niemniej to co powiedział miało sens. Andrzej Lussa nie nabrał się na Okrągły Stół. Z tego wynikał jego akces do Porozumienia Centrum jak również tragiczne w skutkach poparcie Lecha Wałęsy w wyborach 1991 roku.

To, że system się sypie widać było już od czasów zapomnianego dziś nieco referendum w '87. Władze zaczęły łatwiej wydawać paszporty. Ludzie wyjeżdżali „na handel” i „na saksy”. Powoli pojawiały się możliwości prowadzenia biznesu. Całe pokolenie Polaków rzuciło się wówczas odrabiać zaległości z lat '80. Andrzej Lussa nie miał „żyłki biznesowej” a w każdym razie talentu do tego co się wówczas przez to rozumiało. Pracował w szpitalu, prowadził badania naukowe, w '88 roku zrobił II stopień specjalizacji, uczył studentów. Szanse jakie dawał upadek PRL wykorzystywał inaczej. Działał w Komitecie Obywatelskim, w Izbach Lekarskich, w Solidarności, w Porozumieniu Centrum i w Fundacji medycznej „Wschód”. Wydaje się, że wszystkie te działania miały wspólny mianownik – było nim unieważnienie PRL i odtworzenie wspólnoty narodowej.

Wejście przez Andrzeja Lussa w tak zwaną „politykę” było bezpośrednim skutkiem zwycięstwa SLD w wyborach 1993 roku. Powrót postkomunistów do władzy wywołał jego organiczny sprzeciw i był impulsem który spowodował jeszcze większe zaangażowanie w działalność publiczną. Jako źródło patologii postrzegał skutki okrągłego stołu; pozorność zmian. Remedium widział w odtworzeniu szerokiego frontu który mógłby to przezwyciężyć. Stąd nie jest przypadkiem, że do samorządu nie dostał się z list jakiejś partii lecz jako kandydat Solidarności. Nie chodziło bowiem o udział w jakiejś „części” (taki jest łaciński źródłosłów słowa „partia”) lecz o udział w „całości”, o tworzenie wspólnoty wolnych Polaków. Uważał że celem nie może być jakaś „transforamcja” PRL. Celem powinno być tworzenie Wolnej Polski.

Czasem posługiwał się taką medyczną paralelą w której PRL był wrzodem w historii Polski. Co robi lekarz z wrzodem? Usuwa chorą tkankę, oczyszcza ranę, aplikuje lekarstwo i stara się aby blizna była jak najmniejsza.


Piotr Lussa
Czy pamiętasz jak się poznaliście z Andrzejem Lussa?

Spotkaliśmy się na kolacji u wspólnych znajomych na początku 1988 r. Andrzej był wtedy uznanym lekarzem, wiele o nim słyszałem. Zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie bezpośrednim kontaktem i szacunkiem dla rozmówcy. Niedługo potem spotkaliśmy się ponownie gdy razem z Krzysztofem Putrą przyszli zaproponować mi udział w sztabie wyborczym komitetu obywatelskiego. Było to dla mnie wyróżnieniem, więc bez wahania się zgodziłem.

Dlaczego zacząłeś działać społecznie/politycznie?

Czułem, że Solidarność to siła, która może rozkruszyć komunę. Uważałem ją za coś więcej niż związek zawodowy, który walczy o prawa pracowników, ale traktowałem jako formację, która zdoła wymusić zmianę systemu. Solidarność z lat 80-tych była ruchem, w który ludzie szczerze wierzyli, a skoro wierzyli, to byli gotowi poświęcić bardzo wiele. Byłem przekonany, że przyzwoici ludzie mają obowiązek działać razem żeby walczyć o wolność osobistą i niepodległość państwa.

Jak myślisz – dlaczego Andrzej Lussa działał społecznie i politycznie? Nie był przecież typem zawodowego polityka – działał na wielu polach; jako lekarz i jako naukowiec i jako nauczyciel akademicki. Miał co robić. Jak myślisz co ostatecznie przeważyło?

Wspominam Andrzeja jako człowieka przez duże C. Traktowałem go i do dziś wspominam jako osobę niebywale szlachetną, odpowiedzialną, i honorową, dla której wolność i niepodległość Ojczyzny były ogromna wartością. To był przedstawiciel niekłamanej elity, wyrastający ponad przeciętność wszędzie tam gdzie się pojawił. Jednocześnie był kulturalny i taktowny, więc chyba nie miał żadnych wrogów. Myślę, że głęboko w sercu przechowywał etos przedwojennego inteligenta, który rozumiał swoje obowiązki jako obywatela. Stąd wbrew doraźnej kalkulacji zaangażował się w działalność opozycyjną nie bacząc na ryzyko. Im więcej czasu mija od jego śmierci, tym bardziej uświadamiam sobie, jak wybitnym był przykładem dla nas i jaką wielką stratę poniósł Białystok tracąc takiego Prezydenta.

O co wam wtedy chodziło? Do czego dążyliście?

Dążyliśmy do wolności, do Polski niepodległej. Żyliśmy przecież w kraju, który w żadnej sferze nie był suwerenny. Politycznie, militarnie, gospodarczo, kulturalnie byliśmy zależni od ZSRR. Dla Polaków, którzy mają we krwi umiłowanie wolności było jasne, że ten system musi upaść, pytanie tylko kiedy i jak.

Nie cieszyliście się z wolności? Nie dawno odbyły się oficjalne obchody „25 lat wolności”. Ze względu na to że Ojciec był w Komitecie Obywatelskim dostałem zaproszenie na te obchody. Uważasz że ojciec przyjął by to zaproszenie?

Wywalczyliśmy wolność, której pragnęliśmy, ale nie udało nam się zaprowadzić sprawiedliwości, która jest podstawą ładu społecznego. Pamiętam przemówienie – modlitwę Jana Pawła II w Warszawie w 1991 r., na progu nowej rzeczywistości: „Boże, który cudownie przeprowadziłeś nas suchą nogą przez «Morze Czerwone», naucz nas być wolnymi".
Dziś, z perspektywy lat widzimy coraz więcej słabości naszego państwa. Wiele grzechów popełniono na początku, niemało również w ostatnich latach. Przykre jest, że wśród ludzi Solidarności, także tych, którzy dziś dzierżą ster władzy nie brak tych, którzy sprzeniewierzyli się ideałom, w które wspólnie wierzyliśmy. Andrzej Lussa zachowałby się na pewno tak jak miał to w zwyczaju – przyzwoicie. Jestem pewien że trzeźwo oceniałby sytuację i potrafiłby nazwać rzeczy po imieniu. I z pewnością nie poddałby się zniechęceniu, ale całym sercem pracował dla Polski.

Inna dziewczyna
Solidarność
Prezydent