Dom i rodzina

Młodość Andrzej Lussa spędził w Garwolinie, choć starzy Garwolacy pewnie by się oburzyli na nazwanie Leszczyn – Garwolinem. Przyjmijmy jednak dla uproszczenia, że to był Garwolin. Niewielkie, dwudziestotysięczne miasteczko na Mazowszu, 60 km od Warszawy w kierunku na Lublin zamieszkiwane jest przez specyficzną społeczność gdzie każdy z każdym jest jakoś spokrewniony, spowinowacony albo się co najmniej zna od kilku pokoleń… albo „nie jest stąd”. Później Andrzej będzie z tego nieco żartował, że „chów wsobny ujawnił w tych ludziach cechy recesywne”. Mógł sobie na to pozwolić bo, poniekąd nie był, jak to tam mówią „prawdziwym bedokiem” – co oznacza w miejscowej gwarze rodowitego Garwolaka i jest określeniem pełnym lokalnej dumy. Rodowitym Garwolakiem nie był, bo raz że pochodził z Leszczyn które od zawsze były czymś pomiędzy przedmieściem a osobną miejscowością i stamtąd pochodziła rodzina rodzina matki, a dwa że ojciec Andrzeja, Franciszek Lussa był już zupełnie qui pro quo bo przed wojną mieszkał w Grudziądzu.

Andrzej spokojnie mógł sobie w ankietach wpisywać jakże słuszne i pożądane wówczas „pochodzenie robotniczo-chłopskie”, choć nie wiem czy to robił. Na pierwszy rzut oka jednak wszystko się zgadzało: ojciec Andrzeja pracował w PKS i prowadził razem z Gienią Lussa niewielkie gospodarstwo. Jak to w PRLu – wszystko się zgadzało tylko na pierwszy rzut oka. Po krótkim zastanowieniu obraz ten rozsypywał się jak domek z kart, bo przecież Franek nie był żadnym „robotnikiem”; przed wojną zdążył być wojskowym, podobnie jak jego ojciec a rodzice Gieni przed wojną mieli młyn, jej stryjowie byli w POW, walczyli z bolszewikami w 1920 roku. Tak, że atmosfera rodzinnego domu daleka była od robotniczo-chłopskiej sielanki. Dodajmy: co nie bez znaczenia domu wybudowanego jeszcze w XIX wieku z mnóstwem starych mebli i sprzętów, ze śladami odłamków w drewnianych ścianach. W wolnych chwilach nie piło się wódki. Jeśli już, to prędzej świetne domowej roboty wino. Franek Lussa w sumie był człowiekiem dość wesołym, raz po raz w rozmowie puszczał jakieś „ułańskie żarty” albo podśpiewywał przedwojenne piosenki. Zdjęcia Andrzeja Lussa i jego rodzeństwa, które pochodzą z tamtego okresu można opisać dwoma słowami: „szabla i koń”. W domu nikt nigdy nie przeklinał.

Franciszek Lussa jako przedwojenny wojskowy wobec dzieci podobno był surowy i wymagał od Andrzeja jako od najstarszego, nie tylko odpowiedzialności za siebie ale również za pozostałą trójkę rodzeństwa. Jeśli coś zbroili to w pierwszym rzędzie odpowiadał Andrzej. Tak jak wtedy kiedy pocięli blachę na dach żeby zrobić sobie tarcze i zbroje.

Musiało być coś w w atmosferze rodzinnego domu, że wszystkie dzieci Franka i Gieni wykształciły się w kierunkach związanych z przyrodą: Michał został weterynarzem, Gosia skończyła SGGW, Staszek został leśnikiem a Andrzej – lekarzem. Z przyrodą związane były też pasje Andrzeja; wędkarstwo, myślistwo, uprawa egzotycznych roślin i gotowanie.

Los tak chciał, że w liceum Andrzej Lussa siedział w jednej ławce z Tadeuszem Mikulskim. Obaj widoczni są na jednym ze zdjęć które prezentujemy na tej stronie. Jeden z nich został później prezydentem Białegostoku a drugi burmistrzem Garwolina. Z Garwolina pochodzi też żona Andrzeja – Elżbieta Lussa, która jest rodowitą Garwolanką.

Piotr Lussa


Inna dziewczyna
Harcerstwo
Studia