Wspomnienia Władka Kaczmarskiego

Na studia w Akademii Medycznej w Białymstoku przyjechałem z Grudziądza i przez cały ten okres (6 lat) mieszkałem w akademiku. Początkowo w pokoju 6 osobowym a na końcu studiów w „trójce”. Stałymi współlokatorami było dwóch „garwoliniaków”, to jest Andrzej Lussa i Staszek Masny. Rozumieliśmy się dobrze, nie stwarzaliśmy sobie problemów. W okresie Marca 68 wyczuwało się pewne napięcie w akademiku, ale rozmowy musiały się odbywać w pokojach. Jedyną oznaką wpływu wydarzeń w Warszawie na studentów Akademii Medycznej było pojawienie się napisu przy wejściu do stołówki „Precz z cenzurą”.

Również w naszym pokoju- studentów pierwszego roku trwały rozmowy w oparciu o szczątkowe informacje jakie do nas docierały. Wynikiem tych rozmów, nie wszyscy brali w nich udział, było „podjęcie działalności antysocjalistycznej”, tj. wymalowanie na tablicy przed PAX-em na ul. Świętojańskiej i przed Teatrem napisów czerwoną farbą „Precz z cenzurą”. Jak to zwykle bywa, rozmawiało nas wielu, a jak przyszło do czynu, pozostało niewielu. Trzeba jednak dodać, że ani treść naszych rozmów w tym ani wiedza innych o tej akcji nie wypłynęły.

Andrzejowi studia szły stosunkowo łatwo. Był zdolnym studentem, szybko się uczył, nie miał kompleksu studenta z małego miasteczka a już z pewnością nie był tzw. kujonem. Miał, co się liczy, szczęście do zaliczeń i egzaminów. Mieliśmy dużo wolnego czasu, co jest przywilejem studentów. Spędzaliśmy go między innymi na oglądaniu się za ładnymi studentkami. Andrzej był dla mnie i Tereski swatem, bo ja nie mogłem zdobyć się na pierwszy krok. Zajmowaliśmy się także owadami. Przez kilka miesięcy piątego roku studiów tworzyliśmy kolekcję ciem. W każdy wolny ciepły wieczór łapaliśmy ćmy i powiększała się nasza kolekcja na ścianie.

Andrzej, w przeciwieństwie do mnie, miał niezwykłą łatwość w nawiązywaniu kontaktu, swobodę w prowadzeniu rozmowy, a jako osoba bezkonfliktowa (nie umiem podać przykładu z kim byłby poróżniony) był powszechnie lubiany. Miał znakomitą pamięć do twarzy i nazwisk, co siłą rzeczy ułatwiało kontakty. Nie był ostentacyjnie wrogi do aktywistów, ale unikał z nimi kontaktu. Był spostrzegawczym, ale jeden raz mu nie wyszło. Pamiętam jak na tydzień przed urodzeniem się mi syna przyjechał do nas i w końcu pyta Tereskę, aby powiedziała mu jak jest naprawdę, bo mówią, że jest w ciąży. Odpowiedź była – Nie jestem, a za tydzień urodził się Mareczek. Andrzej był trochę obrażony za wprowadzenie Go w błąd ale nie potrafił się na nikogo długo gniewać.

Na trzecim roku zajęcia z patofizjologii mieliśmy w różnych grupach ale u tych samych asystentów. Przedmiot ten „leżał” Andrzejkowi, co później skutkowało odpowiednimi wyborami po studiach. Był doktorantem Studium Doktoranckiego przy Zakładzie Patofizjologii, a potem też pracował w tym Zakładzie. Gdy doszliśmy do działu „Hormony” Andrzej wykazał się dużą otwartością umysłu. Dyskutując o działaniu hormonów doszliśmy do wniosku, że uwalnianie niektórych z nich musi wymagać obecności substancji „o których nie było w naszych książkach” . Nazwaliśmy je czynnikami uwalniającymi. Nasze przypuszczenia Andrzej przedstawił na ćwiczeniach doc. Małofiejewowi (był to otwarty i mądry asystent) a życie po latach potwierdziło prawidłowość naszego rozumowania.

Już na studiach Andrzej zajmował się badaniami w kole naukowym przy Zakładzie Patofizjologii. Przez długie miesiące ze zbieranego moczu studentów akademika izolował i oczyszczał enzym . Miał potencjał naukowy, ale wartości wyniesione z domu rodzinnego, potrzeba wolności i opowiedzenie się za niezależnością zamknęły mu drogę kariery naukowej. Zajął się inicjowaniem powstania Solidarności na Uczelni w 1980 roku i był bardzo aktywny w tym okresie. Za „nieprawomyślność” i nieugiętość musiał zapłacić przerwaniem kariery zawodowej. Zdawał sobie z tego sprawę i cenę tą akceptował w imię wyższych wartości. Autentyczna przyjaźń jaka zawiązała się między chłopcem z Pomorza a chłopcem z Garwolina trwała aż do ostatniego dnia życia Andrzeja.

Szkoda, że tak szybko Andrzej Lussa odszedł. On nie dopuściłby do takiej degradacji Białegostoku. Miasto pod Jego rządami stawałoby się coraz piękniejsze, miał bowiem zmysł artystyczny, wyczucie piękna i nie był „człowiekiem małym”. Mimo, że był z Garwolina to jednak w Białymstoku chciał przeżyć resztę życia i często rozmawialiśmy o wspaniałych wizjach jakie ma dla tego miasta. Jako prezydent mógł to zrealizować. Malował obrazy. W domu rodzinnym mam dwie Jego prace. Był człowiekiem wolnym. Nie było w nim duszy niewolnika i parobka.

Władysław Kaczmarski


Akademia Medyczna
Harcerstwo
Solidarność